25 czerwca 2014

Miło jest mieć kogoś takiego przy sobie.

Oni się cieszą. A ja? Niekoniecznie... -myślę sobie z żalem. Trener powiadomił mnie, że dostanę pokój jednoosobowy to przynajmniej z tego jestem zadowolona. Jeszcze by się który zwalił mi na głowę... Chłopcy udają się do szatni i pod prysznice, a ja postanawiam poczekać na nich. A konkretnie na dwóch - Kurka i Travicę. Dzisiaj postanawiam być miła i zaproponuję im podwózkę. A niech się chłopcy raz cieszą, a co! Zerkając na zegarek stwierdzam, że z nimi gorzej niż z kobietami. Minęło 20 minut a ich dalej nie ma. Siadam na ławce pod halą i z nudów zaczynam się opalać wcześniej przymykając oczy. Delektuję się tą krótką chwilą, która w brutalny sposób zostaje przerwana.
-Nie śpij, bo cię okradną. -słyszę szept przy swoim uchu, przez co tak się wystraszyłam, że aż podskoczyłam w górę pewnie na jakiś metr. Zerkam na osobę mówiącą, albo raczej staram się. Zaytsev! Ustał pod słońce gadzina jeden. Próbując spojrzeć na niego muszę przymrużyć oczy i osłonić je ręką, ale i tak to nie wiele daje. Postanawiam odpuścić to sobie, bo nie ma sensu przez byle kogo narażać się na utratę wzroku. Znowu przymykam oczy.
-Dzięki za troskę, ale nie potrzebuję niańki. -z dala słyszę głos moich dwóch dużych zgub. Zrywam się z ławki, aby szybko znaleźć się przy nich, a na twarz wkrada się szeroki uśmiech. Podbiegam do nich i proponuję podwózkę.
-Masz po drodze? -pyta się Dragan, przez co ja robię przysłowiowego facepalma.
-Idioto, wy mieszkacie w tym samym bloku! -pospiesznie wyjaśnia za mnie Bartek, co tamtego normalnie zwaliło z nóg.
-To super! Dobrze jest mieć taką sąsiadkę. -posyła mi swój uśmiech Travica.
-"Taką"? To znaczy jaką? -unoszę lewą brew w geście zdziwienia.
-Kiedyś ci może powiem. -stale patrzymy na siebie nie spuszczając wzroku, a Kurek stoi obok nas i co raz patrzy to na jedno, to na drugie.
-Nie wiem jak ty, ale ja z chęcią skorzystam z podwózki. -przerywa nam Bartek. A było tak przyjemnie...
-Ja tym bardziej. Dwa dni temu odstawiłem samochód do warsztatu i dopiero za kilka dni będę mógł go zabrać.
-No widzisz. Teraz przynajmniej będziesz miał codziennie darmową podwózkę. -uśmiecham się do niego, a ten odpowiada mi tym samym.
-Co robicie? -ktoś ciekawski wpycha nos w nieswoje sprawy. Zgadnijcie kto... Ja tylko przewracam oczami.
-Chętnie bym z tobą sobie teraz porozmawiała, ale pilne sprawy wzywają, sam rozumiesz. -mówię do niego przesłodzonym głosikiem.
-Ewa właśnie zaoferowała, że nas podwiezie. -wtrącił Kurek.
-A my się zgodziliśmy. -dokończył Travica. Tamten tylko unosi brwi i już chce coś powiedzieć, ale ja jestem szybsza:
-No panowie, komu w drogę temu czas. -łapię ich obu za ręce i ciągnę w stronę swojego samochodu. Oni się jeszcze odwracają i machają do Zaytseva, ale ja również się odwracam i wystawiam do niego język. Burak. -Ej, chłopcy. Mam nadzieję, że się nie boicie szybkiej jazdy, prawda? -pytam z szatańskim uśmiechem i pcham ich w stronę auta.

Choć na początku zaczęli się ze mnie nabijać, że "przecież kobieta nie umie dobrze prowadzić" to pokazałam im na co mnie stać. Po moim ruszeniu z piskiem opon łapali się byle czego w samochodzie a już najszybciej to pasów. Śmieję się teraz z nich i mówię, że ostrzegałam.
Właśnie parkuję pod blokiem Bartka na co oboje oddychają z ulgą. Bartek z większą, bo dla niego to już koniec podróży. Biedny Dragan...
-Nie wiedziałem, że z ciebie taki rajdowiec. -patrzy na mnie z podziwem przyjmujący. -Ja się pytam: jakim cudem ty zdałaś prawko? -głośno śmieję się z Bartosza.
-Ma się ten urok osobisty. -odpowiadam mu z cwanym uśmieszkiem.
-Powodzenia Dragan. Dzięki, mała. -już chce zatrzaskiwać za sobą drzwi, ale ja mu tak nie odpuszczę!
-Ej ej, Kurek, jaka "mała"?! Mam 177 cm wzrostu! To, że wy jesteście wielkoludy, to nie oznacza, że możecie mnie obrażać! -mrużę oczy a ten tylko parska śmiechem i trzaska drzwiami. Ruszając spod budynku klnę pod nosem wyzwiska na niego. Nie dość, że nazwał mnie"mała" to jeszcze chce mi drzwi od samochodu rozwalić! Travica śmieje się tylko pod nosem. Podjeżdżając pod nasz blok, ustawiam samochód na moim stałym już miejscu parkingowym. Wysiadamy z samochodu, jak na gentelmana przystało mój towarzysz przepuszcza mnie w drzwiach budynku. I właśnie w takich chwilach cieszę się, że mieszkam na pierwszym piętrze. Gorzej jest z nim, bo on aż na trzecim. Dla mnie to i tak za dużo.
-To tutaj. -wskazuję ręką drzwi do mojego królestwa. -Może wejdziesz na kawę? -pytam zachęcająco, a on odpowiada mi uśmiechem.
-Z zaproszenia na kawę skorzystam, ale nie teraz. Muszę ogarnąć trochę swoje mieszkanie, bo moja Olga do mnie dzisiaj przychodzi jeszcze przed wyjazdem. -nie muszę chyba mówić jaką miałam minę gdy to usłyszałam. No ale cóż... Życie.
-No właśnie, a co do wyjazdu: weź zadzwoń czy napisz do tego sieroty czy go też mamy zabrać, bo ciebie to już nawet nie pytam. -ten kiwa twierdząco głową. -Jak będziesz miał chwilę czasu przed wyjazdem to wpadnij do mnie z pół godziny wcześniej. Może przynajmniej wtedy napijemy się tej głupiej kawy. -puszczam do niego oczko.
-Postaram się wcześniej wygonić Olgę. -szeroko uśmiecham się na te słowa. -Do zobaczenia. -macha do mnie na odchodne i zaczyna iść schodami do siebie na górę.
-Czekaj! Tak w ogóle to pod jakim numerem mieszkasz? -krzyczę jeszcze do niego póki mnie słyszy. Tak na wszelki wypadek oczywiście.
-Pod ósemką. -słyszę odpowiedź i otwieram swoje drzwi. Gdy tylko przekraczam próg od razu uderzam się kilka razy otwartą dłonią w czoło. Głupia, głupia, głupia. Jak mogłaś pomyśleć, że taki facet jak on może nie mieć dziewczyny? -zganiam się sama w myślach. Rzucam klucze i torebkę na podłogę. Ach, ten mój kochany bałagan. No właśnie, muszę tu trochę posprzątać, jeszcze się wykąpać, spakować, zrobić obiad i wypić z nim tą kawę. Jak ja mam to niby zrobić w dwie godziny?! 
Uwijałam się z tym wszystkim jak mrówka, zdążyłam to wszystko zrobić. Ba! Nawet zdążyłam wyprasować ubrania do Cuneo. Na obiad przygotowałam lazanię. Jak Travica się pospieszy to może go nawet poczęstuję. Słyszę dzwonek do drzwi i wiem, że to on. Otwieram przed nim drzwi w samym szlafroku, na co on lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Czy wszyscy faceci muszą to robić? 
-Wejdź, zapraszam. Zdążyłeś akurat na obiad. -wpuszczam go do mieszkania i idę do kuchni. Ten rozgląda się po moim lokum, a ja w tym czasie nakładam na talerze nasze porcje. -Chodź do kuchni. Tam zjemy. -znajduję go w salonie, gdy ogląda tytuły moich książek.
-Niezła kolekcja. -kiwa z uznaniem głową.
-Nie gadaj tyle, tylko chodź, bo wystygnie. -ciągnę go za sobą za rękę. Siada on na miejscu Zaytseva - no to będą się kłócić. Ej, hola hola, tu już tamtego nie będzie! Ale Dragan to co innego... -Ja pójdę się tylko ubrać i zaraz do ciebie wracam. -wychodzę z pomieszczenia i udaję się do sypialni. Stawiam na wygodę. Nakładam jasne jeansy, jakąś koszulkę na ramiączkach i trampki. Tak gotowa muszę jeszcze tylko zjeść i znieść swój bagaż na dół. Ale od czego jest Dragan - na mojej twarzy pojawia się chytry uśmiech. Siadam obok niego i zaczynam jeść swój obiad. -A jak z Bartkiem? -pytam go pomiędzy jednym a drugim kęsem.
-Na początku się wahał, ale stwierdził, że nie ma sensu ciągać dwóch samochodów. -mrużę oczy z niezadowoleniem.
-Powiedz mi, naprawdę tak źle jeżdżę? -robię minę zbitego psa, a on chyba najzwyczajniej w świecie mi ulega.
-Nie, to nie tak, że źle jeździsz. Chodzi o to, że jeździsz strasznie szybko, a my mamy zamiar jeszcze zagrać pojutrze z Cuneo. -zaczyna się śmiać, a ja daję mu kuksańca w bok i dołączam się do jego śmiechu. Dobrze nam się rozmawia. Aż do czasu, gdy telefon Dragana zaczyna wibrować.
-Bartek. -oznajmia mi rozgrywający.
-Daj, ja odbiorę. -rzucam się na niego ze śmiechem, a on zgadza się i podaje mi telefon.
-Halooo? -mówię do telefonu i parskam śmiechem, a Travica mało co nie wybucha śmiechem.
-Ewa? Co wy tam tak się chichracie? -pyta zdziwiony.
-Cześć Bartuś! Co? My się wcale nie chichramy. -śmieję się do słuchawki. Trudno, jak już coś to walić głupa do końca.
-Wcaale. -mogę sobie wyobrazić, że właśnie przewraca oczami. -A tak w ogóle to gdzie wy jesteście? Jest już za dwadzieścia piąta a jeszcze czeka nas mała odprawa.
-KTÓRA?! -momentalnie bladnę. Dragan widząc moją minę zerka na zegarek i zamiera. W biegu rozłączam się z Bartkiem, chwytamy swoje bagaże (no dobra! On bierze mój. Ja biorę tylko torebkę i aparat) i biegniemy pędem do samochodu. Zajeżdżamy po Kurka i migiem jedziemy pod halę. Zajęło nam to 10 minut, więc mamy szczęście. Wszyscy jeszcze stoją przed autokarem. Chłopcy biorą ode mnie rzeczy i ruszamy w kierunku reszty. Następuje mała odprawa.
-Macie już swoje ustalone miejsca w autobusie? -pytam Dragana.
-Nie. Każdy siada jak chce. -cieszę się z takiej odpowiedzi. Wszyscy stwierdzili, że skoro jestem kobietą to ja mam prawo wejść pierwsza. Dziękuję chłopakom i wchodzę do autokaru. Zajmuję miejsce drugie od końca. Nie przepadam za jazdą z przodu. Panowie wchodzą, a raczej wpychają się na łeb, na szyję. Kuraś wraz z dwoma innymi siadają na samym tyle, a tuż za mną ładuje się Dragan. Posyłam do niego uśmiech i zaczynam szukać w swojej torebce słuchawek do komórki. Nie dane jest mi ich odnaleźć, bo czuję jak ktoś wpycha się na moje siedzenia. No i obok mnie takim cudem ląduje Zaytsev.
-Nie wiem czy wiesz, ale to jest moje miejsce. -mówi do mnie z udawanym oburzeniem.
-Dragan mi mówił, że każdy siada jak chce. -odwracam się do siatkarza za mną i piorunuję go wzrokiem, na co on tylko się cieszy. -A może dałbyś mi święty spokój i poszedł sobie? O, patrz! Tam na przodzie są jeszcze wolne miejsca. -posyłam mu wredny uśmiech.
-Nic z tego. Ja tu zostaję. -no i rzecz biorąc odciął mnie od świata (to przenośnia oczywiście). Ja siedzę przy oknie a on od przejścia. Musiałabym przepychać się przez niego. Trudno, najwyżej przesiedzę tam całą drogę. Zaytsev próbuje mnie jakoś zagadywać, a ja na to wyjmuję książkę dając mu do zrozumienia, że nie mam ochoty z nim rozmawiać. Po około dwudziestu minutach dobiega mnie wołanie siatkarzy z samego tyłu.
-Ewcia, weź chodź tu do nas ze swoim aparatem. -jęczy Bartek. Ja tylko spoglądam na Zaytseva, potem na jego nogi przez które musiałabym się przeciskać a potem znowu na niego. Odwracam się do Kurka i kręcę mu przecząco głową. Siadam z powrotem wygodnie na swoim fotelu, ale tamci jeszcze głośniej jęczą, że chcą ze mną pooglądać zdjęcia. W końcu poddaję się, biorę aparat i przepraszam Zaytseva, bo chciałabym wyjść. Odsuwa swoje nogi i udostępnia mi przejście. Patrzę na niego zdziwiona, że ot tak to robi. Aparat wieszam na szyi i zaczynam przechodzić. Ale Zaytsev nie byłby Zaytsevem, żeby czegoś nie zrobił. Podczas gdy ja przepychałam się pomiędzy nim a fotelem z przodu, on mnie pociągnął w swoją stronę i takim cudem wylądowałam u niego na kolanach. Słyszę gwizdy osób obserwujących to zdarzenie. Piorunuję tego idiotę wzrokiem i staram się wstać, lecz on mi na to nie pozwala i kurczowo trzyma mnie. A raczej obejmuje!
-Zaytsev, co ty do cholery robisz? -cadzę przez zęby, a on tylko głupkowato się uśmiecha.
-Siedzę, nie widzisz? -daje mi delikatną aluzję do tego, jak go potraktowałam, gdy przedstawiał mnie prezes. Przewracam oczami i ponownie staram się od niego wyrwać, lecz nieskutecznie. Jak mam się równać z tą górą mięśni?
-No ale puść mnie! Proszę? -dodaję z niechęcią w głosie prośbę. Na co on odpowiada:
-Poświęć mi trochę czasu to cię puszczę.-patrzę na niego jak na wariata, lecz widzę w jego oczach, że nie żartuje i naprawdę to zrobi gdy się zgodzę. Ze zrezygnowaniem opieram głowę o przedni fotel, bo siedzę do niego bokiem. Widzi, że się poddaję, więc cieszy się jak małe dziecko. Ja patrzę na niego z lekkim pobłażaniem. -Powiesz mi dlaczego przeniosłaś się do Włoch? -patrzy na mnie wyczekująco z taką nadzieją w oczach, że ciężko mi jest zrobić cokolwiek, chociażby go zbyć czy odwrócić głowę. Wtedy na chwilkę zamyślam się, ale kręcę przecząco głową odganiając moje myśli.
-Nie powiem ci. -i mimo że mówię "nie" to chyba pierwszy raz mam ochotę powiedzieć "tak". To dziwne, że następuje to akurat przy nim. Widzę zawód na jego twarzy, więc jestem zmuszona dodać coś jeszcze: -Powiem ci to jak się kiedyś upijemy. -uśmiecham się do niego. Chyba nawet robię to pierwszy raz odkąd go poznałam. Muszę przyznać, podoba mi się to.
-Czyli twierdzisz, że będzie taka okazja? -unosi wysoko swoją brew.
-Zobaczymy, Zaytsev, zobaczymy. -dodaję z intrygą w głosie, na co ten się uśmiecha. Stwierdzam, że lubię jak jego oczy się uśmiechają. Hola, Ewka, nie zapędzasz się?
-A dlaczego nie powiesz mi tego teraz? -docieka.
-Bo musiałabym cię wtedy zabić. -wybucham śmiechem. Widzę jak przygląda się nam Dragan. Ja i tak jestem na niego obrażona, bo mnie oszukał.
-Powiedz mi jedną rzecz, dlaczego zwracasz się do mnie tylko "Zaytsev"? Chcę ci przypomnieć, że ja także mam imię. -kiwa potakująco głową na potwierdzenie swoich słów.
-Nie zasłużyłeś sobie. -na mojej twarzy pojawia się szatański uśmiech. I co ten idiota robi? Zaczyna mnie łaskotać! Jak on śmie! Ja już zaczynam krzyczeć i błagać, żeby przestał, ale on na to nie reaguje. Krzyczę mu w twarz, że jak zaraz nie przestanie to go ugryzę. Ten się jednak tylko śmieje i dalej nie przestaje. Ach tak, panie Zaytsev? Pod wpływem impulsu chwytam obiema dłońmi jego rękę i go gryzę. Przez cały autobus przedziera się głośny krzyk Zaytseva, z czego ja korzystam i wydzieram się z jego objęć. Cały autobus wybucha śmiechem.
-Bartuś, ratuj mnie! Bartuś! -krzyczę i biegnę na sam tył. Wciskam się pomiędzy nim a Kovarem, jednocześnie chowając się za plecami Kurka. Widzę jak Zaytsev staje naprzeciw nas, chyba z lekkim szokiem na twarzy, ale Bartek mu pokazuje ręką, żeby lepiej już usiadł, bo on i tak mu nie pozwoli się do mnie zbliżyć. Ten posłusznie to robi, ale zdążam mu jeszcze wystawić język. A ja mogę w końcu odetchnąć z ulgą.
-Nie ładnie tak robić, mój ty Gryzaku. -mówi do mnie już po polsku Bartek, ale widzę, że tylko żartuje i ja również zaczynam się śmiać.
-Przykro mi, ale już nie miałam innego wyjścia. A pomyśleć, że już zaczynałam go lubić... -kręcę głową ze zrezygnowaniem.
-Ty jego? O matko, co to się porobiło? -mówi ze zdziwieniem. Ja tylko uśmiecham się na te słowa, a już za chwilę oglądamy moje (to znaczy ich) zdjęcia. Bartek cieszy się, że jest go tak dużo, bo jak to twierdzi: "zwracam na siebie twoją uwagę". No ręce opadają... Po jakichś trzydziestu minutach stwierdzam, że jestem śpiąca i chciałabym się trochę przespać, ale nie chcę przeszkadzać dla Kurka i reszty. Więc nie mając zbyt wielkiego wyboru wracam na moje siedzenia, tyle tylko, że mój fotel jest już zajęty przez wiadomo kogo, dlatego siadam na jego. Widzę jak zerka na mnie ukradkiem, choć udaje obrażonego.
-Jak ręka? -pytam, ale dalej zgrywa ważniaka i się do mnie nie odzywa. -No hej... -kładę dłoń na jego ramieniu i to chyba skutkuje, bo przynajmniej na mnie normalnie patrzy.
-Nie mogę cię rozgryźć. -dokładnie mnie obserwuje.
-Mnie? Dlaczego tak sądzisz? -pytam zdziwiona, ale również zaciekawiona.
-Raz jesteś miła, raz jesteś znowu wredna. Jak ja staram się, abyś chociaż na mnie spojrzała to ty nie reagujesz, a gdy już ja się obrażam to starasz się za wszelką cenę nawiązać rozmowę. Mam dalej wymieniać? -już lekko unosi swój głos, przez co ja kulę się w sobie. Spuszczam wzrok i kręcę przecząco głową. -To przez tamtą noc, prawda? -jego ton znacznie zelżał i teraz chyba słychać w nim trochę troski. Dalej nie unoszę na niego swojego wzroku i wyłamuję sobie palce. -To może zróbmy tak... -na chwilę pauzuje, aby się zastanowić. -Zacznijmy od początku, dobrze? -wyciąga dłoń w moim kierunku i mówi: -Jestem Ivan . Nazwiska ci nie powiem, bo będziesz się do mnie zwracała tylko nim. -uśmiecha się do mnie szeroko, a mnie najzwyczajniej w świecie zamurowało. Stwierdziłam, że czemu nie. Można przecież udawać, że w ogóle nie było tamtej nocy. Odpowiadam mu uśmiechem i chwytam mocno jego dłoń.
-Ewa. Postaram się robić to jak najrzadziej. -dodaję chytrze (czyli jak to już ja mam w zwyczaju). i zaczynamy rozmowę. O dziwo, całkiem interesującą. Opowiadamy trochę o sobie (ja oczywiście pomijam niektóre fakty), o swoich rodzinach, przyjaciołach i na miłości kończąc. Nawet nie wiem kiedy moja głowa robi się strasznie ciężka. Zaytsev zachęcająco wyciąga do mnie swoją rękę, a ja się do niego najzwyczajniej w świecie przytulam. Zasypiając jestem jeszcze na tyle świadoma, że czuję jak mnie obejmuje i całuje w czoło. -Ivan? -zwracam się do niego jeszcze przed snem. Po imieniu, żeby nie było. Ten chyba też się lekko zdziwił.
-Hm? -wymruczał mi do ucha.
-Nie zostawiaj mnie. -i coś czuję, że on to zrozumiał. Nie chodzi mi wcale o tą podróż, czy aktualną sytuację.
-Dobrze, obiecuję. -opiera swoją brodę o moją głowię i delikatnie gładzi moje ramię swoją ręką. I zasypiam z myślą, że miło jest mieć kogoś takiego przy sobie.


_____
No i jest kolejny rozdział. Czuję, że nie wyszedł mi tak, jak chciałabym aby wyszedł. No ale trudno. Bardzo dziękuję za miłe słowa, za te wszystkie zachęty na asku i tak ogólnie za to, że jesteście i czytacie :)
A tak z prywatnego życia: jutro o północy dowiem się wyników matur. Pisząc tę historię nie myślę o niczym innym, więc pewnie jutro też będę pisać, aby odegnać od siebie złe myśli o maturze. Boże, a jak nie zdałam?

22 czerwca 2014

Mamma mia!

Zbliżała się już dwunasta, więc jak na odpowiedzialnego pracownika przystało musiałam jechać do pracy. Pierwszy dzień, ugh... Wsiadłam więc do swojego srebrnego Audi i ruszyłam pod halę. Ale, jak to ja, musiałam się zawrócić na rondzie i jeszcze raz wrócić do swojego mieszkania, bo zapomniałam aparatu! No, proszę cię, serio?! -sama zganiam się w myślach. Parkuję pod budynkiem, w którym dane mi jest już pracować, ale tuż przed wyjściem biorę tabletki. Jak ja to nazywam - witaminki. Może trochę mijam się z prawdą (no dobra, nawet więcej niż trochę), ale tak mi jest po prostu łatwiej i nie muszę o tym ciągle myśleć. Wysiadam z samochodu i idę w stronę drzwi wejściowych. Mijam po drodze kilka znajomych twarzy, lecz oni patrzą na mnie z zaciekawieniem, gdyż nie wiedzą kim jestem. Niektórzy patrzą na mnie nawet z odrazą, bo pewnie biorą mnie za dziennikarkę. O, niedoczekanie! Staję pod drzwiami mojego nowego przełożonego, aby już ostatecznie podpisać umowę o pracę. Wszystko jest już uzgodnione, lecz brakuje jeszcze mojego podpisu. Podnoszę rękę w celu zapukania do drzwi, ale nagle napadają mnie wątpliwości. Myślę sobie - raz kozie śmierć. Jak nie teraz to już nigdy. Słyszę wydobywające się z pomieszczenia ciche "proszę" i wchodzę do środka. Za biurkiem siedzi około czterdziestopięcioletni mężczyzna, u którego widać już gdzieniegdzie siwy włos. Uśmiecha się do mnie. To dobry znak. Odwzajemniam uśmiech.
-Pani Ewa? -zagadnął mój szef.
-Tak. Dzień dobry. Miałam zgłosić się do pana jeszcze przed treningiem chłopaków, aby podpisać umowę.
-Tak, zgadza się. Proszę usiąść. To może przejdźmy od razu do konkretów. -podsuwa mi stos papierów, abym je przejrzała i podpisała. Jeszcze raz opowiada mi o warunkach mojej nowej pracy, a ja bez zbędnego zwlekania podpisuję wszystko jak leci. Trudno, najwyżej podpisałam wniosek o jakiś kredyt. Śmieję się w myślach z własnej głupoty, a na moją twarz wpełza znikomy uśmiech. Po wstępnym zapoznaniu się z sytuacją podajemy sobie dłonie życząc obopólnie dobrej współpracy. Prezes oferuje, że zaprowadzi mnie na halę na co ja ochoczo się zgadzam. Spacerując sobie spokojnie korytarzem pogrążamy się w miłej i jakże ciekawej dyskusji o siatkówce oraz grającym tutaj klubie. Tak zajęta rozmową nie zauważam grupki ludzi. A dokładnie trzech ponad normalnie wyrośniętych siatkarzy Lube. W tym pijącego Zaytseva... Zdążam jedynie zobaczyć, że nie zdołał mnie jeszcze zauważyć, a już w mojej głowie rodzi się plan nagłej ucieczki. Jedyne co mi przychodzi do głowy to schować się za plecami prezesa, ale zwracając uwagę na moją koordynację ruchową (a raczej jej brak) mam nikłe szanse. A całej tej sytuacji oliwy do ognia dolewa jeszcze sam przełożony: -Panowie, dobrze, że was widzę. Chciałbym wam przedstawić naszą nową panią fotograf. Oto pani Ewa Hajek. -i właśnie w tym momencie mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem, gdyż słysząc to Zaytsev opluwa pijącą wodą twarz i garnitur prezesa. Ma chłopaczyna szczęście, że to tylko kilka kropel... Szef jak gdyby nigdy nic wyciąga z kieszeni marynarki chusteczkę i wyciera swoje czoło, które dla przypadkowego widza wygląda jak najzwyczajniej spocone. Ale my wiedzieliśmy wszystko... Ja wraz z pozostałą dwójką siatkarzy wymieniamy między sobą rozbawione spojrzenia, a Zaytsev nie dość, że jeszcze jego nie przeprosił to w dodatku wygląda jakby ducha zobaczył. Zamknij buzię, bo ci muchy wlecą.
-Co ty tutaj robisz? -pyta ogromnie zaskoczony.
-Pracuję. Nie słyszałeś? -odpowiadam z kpiną w głosie. Lustrujemy się wzajemnie wzrokiem. No to ciekawe kto pierwszy odpuści.
-Polka? -zagadnął drugi siatkarz i przez to musiałam niechętnie przenieść wzrok na niego. Z tego co kojarzę jest to Bartek Kurek. Polak, ale od tego sezonu grający tutaj. Jak fajnie trafić tutaj swój na swego. Raczej swoja na swego... Nie ważne.
-Tak, zgadza się. -odpowiadam jak na kulturalnego człowieka przystało. -Przeprowadziłam się do Włoch jak miałam 11 lat. -ale dlaczego to już mu nie wyjaśniam.
-Cieszę się, że trafiam tu na kogoś z kim będę mógł normalnie porozmawiać, czyli po polsku. -posyła w moją stronę słodki uśmiech. -A tak w ogóle, Bartek jestem. -wyciąga swoją dłoń w moim kierunku, którą radośnie ściskam.
-Ewa. -odwzajemniam uśmiech. Przedstawia mi się również trzeci osobnik, niejaki Dragan Travica. Kurde, przystojny...
-To może już my zaprowadzimy panią na halę. -Dragan przedstawia swój pomysł dla prezesa, na który on kiwa głową. Ruszam razem w tamtym kierunku. Jest mi trochę niezręcznie przez obecność Zaytseva, no ale co zrobić. Staram się trzymać od niego jak najdalej, ale jest to trudne, bo on idzie po środku. Wolę bezpieczniejsze towarzystwo i przystaję przy Kurku. Trochę wyprzedzamy tamtą dwójkę i zaczynamy rozmowę już po polsku. Ja nie mam najmniejszego problemu operować dwoma językami, ale dla Bartka włoskim i owszem. W trakcie naszej rozmowy słyszę co któreś tam słowo z rozmowy rozgrywającego i atakującego: -Znacie się?
-Poniekąd. -i to byłoby na tyle, gdyż Bartuś właśnie otwiera przede mną drzwi i zachęcającym uśmiechem wprowadza mnie do środka. Widać jak już niektórzy rozgrzewają się na parkiecie, a reszta odbija piłki. Wzrok wszystkich tu zgromadzonych kieruje się na mnie, przez co czuję jak na moich policzkach wkradają się dwa rumieńce. Inicjatywę przejmuje Kurek i zapoznaje mnie ze wszystkimi a w tym i z trenerem Giulianim. Wszyscy raczej są mile zaskoczeni kobietą w drużynie. Dziwne byłoby gdyby się nie cieszyli, ale czort ich wie... Nagle całe gadanie jednych przez drugich przerywa głos Kovara: -A może pani fotograf opowie nam coś o sobie? -co spotyka się z aprobatą innych z mocno potakującymi głowami. Wypuszczam głośno powietrze z płuc.
-Jak już wiecie nazywam się Ewa Hajek. Z pochodzenia jestem Polką, a przeprowadziłam się do Włoch w wieku 11 lat. Od tamtej pory mieszkałam i uczyłam się w Mediolanie. Skończyłam tam studia fotograficzne, a los zechciał sprowadzić mnie aż tutaj. To chyba na tyle. Dziękuję. -lekko się kłaniam (dla żartu oczywiście, bo gdzież ja bym się przed jakimiś siatkarzykami kłaniała...). Zauważam na twarzach moich towarzyszy promienne uśmiechy i myślę sobie, że może nie być tak źle. Trener w końcu zarządza rozpoczęcie treningu na co ja w spokoju przygotowuję swój sprzęt do pracy. Chłopacy zaczynają od rozgrzewki, a następnie rozdzielają się na dwie drużyny i przeprowadzają między sobą sparing. Ja w tym czasie dzielnie każdego fotografuję, umieszczam na zdjęciach ciekawe sytuacje z boiska a także i z ławki trenerskiej. Miedzy drugim a trzecim setem chłopcy mają przerwę z czego i ja korzystam, w tym czasie mogę spokojnie usiąść sobie na wolnym miejscu, napić się i sprawdzić jak mi wyszły zdjęcia. Te, które uważam za nienadające się, od razu usuwam, a przy pozostałych tylko się uśmiecham, bo stwierdzam, iż odwaliłam kawał dobrej roboty. Niestety mój spokój zostaje zburzony, bo ktoś siada na krzesełko obok. A raczej się na nie rzuca. Boże, czy zawsze musi być to Zaytsev?! No i tym razem nie jest odwrotnie. Widzę jak mi się zaciekawiony przypatruję.
-Nie wiedziałem, że jesteś Polką. Twój akcent cię nie zdradza. -próbuje rozpocząć ze mną rozmowę.
-Nic o mnie nie wiesz, bo ci nic nie mówiłam. -staram się unikać jego wzroku i patrzeć na wszystko, tylko nie na niego.
-Może powiesz coś po polsku? Strasznie mnie on intryguje. -i w tej sytuacji widzę swoją szansę, bo i tak nie zrozumie tego co powiem. Na moją twarz wkrada się szatański uśmiech. Patrząc mu prosto w oczy i przesłodzonym głosikiem mówię po polsku:
-Zaytsev jest to nadęty buc, który cierpi na przerost własnego ego. Najchętniej bym mu je skróciła tuż poniżej pasa. -przechadzający się w pobliżu Kurek słysząc to parska śmiechem, podchodzi do mnie i przybija piątkę. Zaytsev nie rozumiejąc co powiedziałam, patrzy się na nas zaciekawiony na co oboje wybuchamy gromkim śmiechem. Bartek kuca tuż przy nas i opiera się rękoma o moje kolana. Bym mu je trzasnęła, ale mogą mu się jeszcze przydać.
-Brawo Ewa. Cudnie to ujęłaś. -odpowiada również po polsku siatkarz z numerem 16.
-O czym rozmawiacie? -pyta niewtajemniczony atakujący.
-Pochwaliłam twoją grę. -odpowiadam już jednak po włosku i puszczam oczko do Bartka, na co ten tylko rozbrajająco uśmiecha się i wstaje. Już zamierza iść na parkiet, ale ja go doganiam zostawiając samotnego Zaytseva na krzesełkach. Z dwojga złego wolę towarzystwo Kurka niż tamtego. Przyjmujący pyta się gdzie mieszkam, więc mu odpowiadam, że na osiedlu Via Santa Maria della Porta. Zaskakuje go to, gdyż twierdzi że on i Travica również mają tam swoje mieszkania. Okazuje się, że z Draganem mieszkamy w tym samym bloku a Kurek swoje lokum ma kilkanaście budynków dalej. Cieszy mnie to, że będę miała ich blisko siebie, natomiast jego smuci, bo wolałby być teraz na miejscu Travicy. Pocieszam go tylko uśmiechem, bo już musi lecieć na dalszy trening. Chłopcy dają z siebie wiele, a ja latam pomiędzy nimi z aparatem. Kurek zasłużył sobie na dzisiejszą sesję, więc robię mu więcej zdjęć niż reszcie. Gdy pallavolo* kończą dzisiejsze zmagania trener zwołuje wszystkich: -Panowie... I pani również.... -zapomniał jełop jeden. -Nastąpiła mała zmiana planów. Wiecie, że pojutrze gramy z Cuneo u nich, tak więc wyjazd był zaplanowany na jutrzejszy ranek. Niestety jednak został on przełożony już na dzisiejsze popołudnie. Także wyjeżdżamy dzisiaj o siedemnastej spod hali, zdążymy zajechać jeszcze na kolację. -reszta słów już do mnie nie docierała. Jak to? Ja z nimi? Sama? Z tymi przerośniętymi dziećmi? Z Zaytsevem na czele? Mamma mia!

*pallavolo - siatkarze


_____
Ten rozdział szedł mi z ogromnym oporem... Nie jestem z niego zadowolona. Może będzie lepiej następnym razem. Zobaczymy. Czekam na Wasze komentarze - to motywuje. :)

PS Polskaaa biało-czerwoni! :D

19 czerwca 2014

Idiota, no idiota...

Miałam sen, może trochę dziwny, bo tak jakby deja vu. Ale nagle coś przywołuje mnie do rzeczywistości - jakieś szuranie i ciche: -Cholera. -odwracam głowę w tamtą stronę i doznaję niemałego szoku. Czyli to nie sen... Widzę krzątającego się po moim pokoju Zaytseva, który najprawdopodobniej nie może czegoś znaleźć. Chwilkę mu się przyglądam i bez zastanowieniu pytam: -Idziesz już? -Popatrzył na mnie trochę jak na kosmitę, ale na chwilkę zerknął na moje nagie ciało, które teraz jest zasłonięte tylko białym prześcieradłem. Pomyślałam sobie: no tak, idiotko. Po co niby ma tu dłużej zostawać skoro już wykonał swoją "misję".
-Tak, chyba będę się już zbierał. -widzę, że jest trochę zmieszany. A to nowość! Pierwszy casanova w Maceracie jest czymś zmieszany? Brawo, Ewa. Punkt dla Ciebie. Odwracając się do niego plecami szybko nałożyłam dół mojej wczorajszej bielizny rzuconej tuż przy łóżku i łapię króciutki satynowy szlafrok, aby choć trochę się nim okryć. Nie patrząc na niego udaję się do kuchni i nastawiam wodę szukając jednocześnie jakiś czystych kubków.
-Może chociaż napijesz się kawy? -pytam niespiesznie odwracając się w jego stronę, gdyż czułam na sobie jego wzrok. Stoi w drzwiach i jest chyba nieźle zdziwiony, że jakaś panienka po udanej nocy proponuje mu najzwyczajniejszą w świecie kawę. Chyba tylko pod wpływem szoku kiwa twierdząco głową, a ja swoją nakazuję mu usiąść na krześle przy kuchennym stole. Posłusznie robi to i dalej nie odwraca ode mnie wzroku. Zalewam zmielone ziarenka kawy wrzątkiem, stawiam przed jego nosem kubek z gorącą cieczą i zaczynam szperać w lodówce szukając czegokolwiek do jedzenia. Podczas mojej krzątaniny po kuchni panuje pomiędzy nami cisza. Ale mi ona nie przeszkadza. Staram się traktować go jak powietrze, jednak nachodzi mnie jakaś mała namiastka dobroduszności i kładę przed nim na stół talerz z kanapkami. -Zjedz to, bo nie będziesz miał siły, aby się odbić. -tym chyba jeszcze bardziej wzbudzam w nim niemały szok, bo patrzy się na mnie z ogromnym zdziwieniem w oczach i na twarzy. Upijam łyk swojej kawy i kierując się w stronę korytarza przystaję jednak w drzwiach zerkając na niego jedynie kątem oka i mówię: -Idę wziąć prysznic, a ty jak będziesz wychodził, proszę, zatrzaśnij za sobą drzwi. -Wychodzę z kuchni i idę do łazienki. Rozbieram się i odkręcam zimną wodę, która już spływa po moim ciele. Słyszę zatrzaskujące się drzwi od mieszkania. I teraz wiem, że dobrze zrobiłam. Tym razem...

Następnego ranka budzi mnie wiercenie w ścianie u sąsiadów. Mogliby chociaż wcześniej uprzedzić o remoncie! Wkładam na swoje bose stopy kapcie stojące przy łóżku i idę prosto do łazienki. Dzisiaj mój wielki dzień - debiut jako pani fotograf w Lube. Może mnie nie zaakceptują? Może będą mi uprzykrzać pracę? Na przykład taki Zaytsev. Na pewno rozpowie wszystkim, że wylądowaliśmy razem w łóżku. Jedna prosta zasada - nie myśleć co będzie. Z tym nastawieniem wychodzę z kabiny prysznicowej, wycieram się dokładnie ręcznikiem i lekko podsuszam włosy, aby moje loki mogły jako tak same się ułożyć. Idę do sypialni, aby naciągnąć na chwilę obecną byle co. Kieruję się do kuchni w celu przygotowania sobie śniadania. Już zalewam sobie płatki mlekiem, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Może to ci głośni sąsiedzi chcą przeprosić za hałas? Jakie było moje zdziwienie, gdy za drzwiami stał ktoś inny. Właśnie teraz zaczęłam bluzgać na siebie w myślach, że czemu moje drzwi nie mają tak zwanego judasza. Za progiem stał Zaytsev... Z bukietem... Herbacianych róż... Czy ja jeszcze mu nie mówiłam, że nie cierpię kwiatów? Niby kiedy miałam mu to powiedzieć skoro wczoraj wypowiedział do mnie zaledwie kilka słów. Mimo iż krzywię się na jego widok i na to, co trzyma aktualnie w ręce, to otwieram szerzej drzwi i ręką zapraszam go do środka. Ten przekracza próg i staje naprzeciw mnie. Przyglądamy się sobie uważnie po czym on najzwyczajniej w świecie zaczyna się do mnie szczerzyć.
-Zapomniałeś o czymś wczoraj? Spokojnie, nie potrzeba dla mnie kwiatków, ja ci to po prostu oddam. -ten jednak dalej stoi tam gdzie stał i cieszy się z nie wiadomo czego.
-Niczego wczoraj nie zapomniałem. -teraz to wybił mnie z pantałyku. Więc skoro nic jego u mnie nie zostało to po jaką cholerę do mnie przychodzi? -Może to wydawać się dziwne, ale po prostu wczoraj zrobiło się mi miło. Nie zrobiłaś tego samego co reszta kobiet z którymi spałem. -słysząc to nie drgnęła mi nawet brewka, bo wiedziałam, że ja nie byłam pierwsza. Ani ostatnia. -Poczęstowałaś mnie kawą i przygotowałaś śniadanie. To samo w sobie jest miłe. -uśmiecha się już nie do mnie a na samo wspomnienie o wczorajszych wydarzeniach.
-Nie ma sprawy. -odpowiadam tylko tyle i z niewiedzy co mogę jeszcze zrobić zaczynam bujać się lekko na stopach w tył i w przód. Zawsze to robię. Cholera...
-W podzięce kupiłem tobie kwiaty. -mówiąc to wyciąga przed siebie rękę z bukiecikiem, ale ja nie robię najmniejszego ruchu w jego stronę.
-Nie lubię kwiatów. -walę prosto z mostu. Jestem w stanie dostrzec jak przez jego twarz na krótko przelatuje cień zaskoczenia zmieszanego ze smutkiem. -Weź je lepiej ze sobą, bo ja po prostu wywalę je do kosza. Daj je komuś innemu. -ten tylko kiwa głową zamyślony. Robi mi się go trochę żal. Dzisiaj... -Może napijesz się czegoś? Jakiegoś soku, kawy czy herbaty? -pytam, ale raczej tylko z grzeczności.
-Sok będzie w porządku. -widzę jak kącik jego ust lekko wędruje w górę. Odwracam się na pięcie i idę na kuchni. Gość podąża za mną. Siada na tym samym miejscu co wczoraj, kładzie kwiaty na stół. I znowu mi się przygląda. Teraz lustruje moje opalone nogi, bo zdążyłam nałożyć tylko zwykłe szorty. Staram się nie pokazać jak bardzo mnie to denerwuje i po prostu to ignoruję. Stawiam przed nim szklankę soku a sama siadam na blat mebli kuchennych, jak to ja mam już w zwyczaju, i zaczynam jeść swoje wcześniej przygotowane płatki.
-Może opowiesz mi coś o sobie? -wylatuje z pytaniem, na co ja zaczynam krztusić się własnym śniadaniem.
-Tu nie ma co opowiadać. -na chwilę spuszczam wzrok i grzebię łyżką w talerzu. -Za to ja wiem co nieco o tobie. -ten unosi swoją lewą brew na znak, że jest zainteresowany, ale mi nie przerywa. -Jesteś siatkarzem Lube, grasz na pozycji przyjmującego lub atakującego w koszulce z numerem 5 i jesteś jednym z lepszych włoskich siatkarzy, a może nawet i na świecie. Inni siatkarze tylko starają się przybliżyć do pewnego poziomu, który tak naprawdę przekroczyłeś tylko ty i na razie twoja dyspozycja nie spada, więc moje gratulacje.
-Skąd ty tyle o mnie wiesz? Interesujesz się siatkówką? -pyta lekko zaskoczony. Bo razem pracujemy, pomyślałam.
-Niekoniecznie. Raczej nie jestem jakimś tam wiernym kibicem jednej drużyny.
-Ale skoro tutaj mieszkasz to pewnie najbliżesz twojemu sercu jest Lube, prawda?
-Niekoniecznie. Dopiero się tutaj przeprowadziłam. -wróciłam, chciałam powiedzieć. -Wiesz co, Zaytsev? Nie chcę cię wyganiać, ale niestety troszkę się śpieszę. Do pracy. -mówię z udawaną nutką żalu w głosie.
-No jasne. Przepraszam, że zabieram ci twój czas. -wstaje z krzesła i rusza w stronę drzwi.
-Zaytsev! -krzyczę jeszcze za nim.
-Tak? -pyta z czymś takim dziwnym w głosie... Z nadzieją?
-Zabierz kwiaty. -pokazuję ręką zostawiony przez niego bukiet. Ten zabiera go i chcąc mnie wyminąć robi coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Staje zdecydowanie zbyt blisko mnie i całuje mnie w skroń... Patrzę na niego jak na wariata, a ten już wychodzi z mojego mieszkania i zbiega schodami na dwór. Zdążam jedynie podejść do okna i przez nie spojrzeć, a tamten już bajeruje jakąś inną laskę! Wręcza jej kwiaty, na to ona się uśmiecha, a on odchodzi do swojego samochodu. Idiota, no idiota...


_____
I kolejny rozdział rzucam Waszym ocenom... Proszę o szczere komentarze co do mojej historii i mojego stylu pisania. Poprawię się. Obiecuję. Zobaczymy w trakcie.
Macie może jakieś pomysły jak potoczą się dalsze losy głównej bohaterki? Czekam na Wasze komentarze - to motywuje. :)

PS Trzymamy jutro kciuki za naszych :D

16 czerwca 2014

Prolog, czyli coś się zaczyna

Macerata. Nowe miasto, nowa praca, nowe mieszkanie. Dzięki poleceniu mojego nowego przełożonego dostałam namiary na ciekawe osiedle, na którym dostają służbowe mieszkania siatkarze. Mimo iż jestem tu dopiero kilka dni zdążyłam się już w pełni urządzić. Moja praca poniekąd wiąże się z siatkówką, gdyż zostałam przyjęta na oficjalnego fotografa tutejszej drużyny, Lube. Czyli coś tam umiem, skoro wybrali właśnie mnie. Przeprowadzka była mi potrzebna, żeby coś zakończyć i aby coś rozpocząć. Traf chciał, że wylądowałam właśnie tu. Miasto jest piękne. Jest tu tyle miejsc do zwiedzania, że z pewnością zajmie mi to kilka ładnych miesięcy. W sam raz na takie samotne wieczory... Ale dzisiejszego dnia postanowiłam, że kończę ze swoim starym "ja" i ruszyłam do klubu, aby trochę poszaleć. W końcu od życia też mi się coś chociaż małego należy. Koniec z problemami. Kończyły się u mnie wraz z kolejnymi wypitymi kieliszkami serwowanymi przez przystojnego barmana, który co raz rzucał w moją stronę swój firmowy uśmiech. Muzyka była głośna i w sam raz do odstresowania się oraz zapomnienia. Mimo że przyszłam tutaj sama, moje ciało wirowało wraz z innymi tańczącymi na parkiecie ludźmi. Wykorzystując to, ile alkoholu płynęło aktualnie w mojej krwi nie zwracałam uwagi na mężczyzn, którzy co raz się do mnie kleili w tańcu. Dzisiaj liczyła się tylko dobra zabawa. Jednak pewien z nich w jakiś sposób mnie zaintrygował. Podchodząc do mnie od tyłu i kładąc swoje ręce na moich biodrach, wyszeptał do mojego ucha: -Ciao bella.- Odwracając się twarzą do niego zaskoczyło mnie to, kim jest ta osoba. Mianowice był to Zaytsev, siatkarz z mojego nowego klubu. Uśmiechnęłam się tylko do niego zalotnie i oplotłam swoimi ramionami jego szyję. Procenty dawały znać o sobie, tylko przelotnie rejestrowałam co poniektóre wydarzenia, które się później działy: wyjście z klubu, wejście do mojego mieszkania i szybko rozrzucane nasze ubrania. Natomiast dalszą noc już pamiętam całą...


______
No i mamy tzw. zerówkę :) Jak to zwykle bywa - początki są najtrudniejsze... Czekam na Wasze komentarze - to motywuje. :) 

Opowiadanie jest czystą fikcją literacką.

Bohaterowie


Ewa Hajek



 

Ivan Zaytsev


  

 Dragan Travica



 i inne postacie epizodyczne



_________
Witam :) To jest mój kolejny blog o siatkówce (tamten został niestety przeze mnie zaniechany z czystego lenistwa, ale mam nadzieję, że ten blog nie podzieli jego losów). Na życzenie mojej wybujałej wyobraźni postanowiłam, że w sezonie 2013/2014 w drużynie Lube Banca Macerata zagości ponownie Dragan, tuż obok Zaytseva i Kurka (postać epizodyczna). Mam nadzieję, że historia przypadnie Wam do gustu :) Prosiłabym o pozostawianie po sobie komentarzy - to motywuje.

Opowiadanie jest czystą fikcją literacką.