Oni się cieszą. A ja? Niekoniecznie... -myślę sobie z żalem. Trener powiadomił mnie, że dostanę pokój jednoosobowy to przynajmniej z tego jestem zadowolona. Jeszcze by się który zwalił mi na głowę... Chłopcy udają się do szatni i pod prysznice, a ja postanawiam poczekać na nich. A konkretnie na dwóch - Kurka i Travicę. Dzisiaj postanawiam być miła i zaproponuję im podwózkę. A niech się chłopcy raz cieszą, a co! Zerkając na zegarek stwierdzam, że z nimi gorzej niż z kobietami. Minęło 20 minut a ich dalej nie ma. Siadam na ławce pod halą i z nudów zaczynam się opalać wcześniej przymykając oczy. Delektuję się tą krótką chwilą, która w brutalny sposób zostaje przerwana.
-Nie śpij, bo cię okradną. -słyszę szept przy swoim uchu, przez co tak się wystraszyłam, że aż podskoczyłam w górę pewnie na jakiś metr. Zerkam na osobę mówiącą, albo raczej staram się. Zaytsev! Ustał pod słońce gadzina jeden. Próbując spojrzeć na niego muszę przymrużyć oczy i osłonić je ręką, ale i tak to nie wiele daje. Postanawiam odpuścić to sobie, bo nie ma sensu przez byle kogo narażać się na utratę wzroku. Znowu przymykam oczy.
-Dzięki za troskę, ale nie potrzebuję niańki. -z dala słyszę głos moich dwóch dużych zgub. Zrywam się z ławki, aby szybko znaleźć się przy nich, a na twarz wkrada się szeroki uśmiech. Podbiegam do nich i proponuję podwózkę.
-Masz po drodze? -pyta się Dragan, przez co ja robię przysłowiowego facepalma.
-Idioto, wy mieszkacie w tym samym bloku! -pospiesznie wyjaśnia za mnie Bartek, co tamtego normalnie zwaliło z nóg.
-To super! Dobrze jest mieć taką sąsiadkę. -posyła mi swój uśmiech Travica.
-"Taką"? To znaczy jaką? -unoszę lewą brew w geście zdziwienia.
-Kiedyś ci może powiem. -stale patrzymy na siebie nie spuszczając wzroku, a Kurek stoi obok nas i co raz patrzy to na jedno, to na drugie.
-Nie wiem jak ty, ale ja z chęcią skorzystam z podwózki. -przerywa nam Bartek. A było tak przyjemnie...
-Ja tym bardziej. Dwa dni temu odstawiłem samochód do warsztatu i dopiero za kilka dni będę mógł go zabrać.
-No widzisz. Teraz przynajmniej będziesz miał codziennie darmową podwózkę. -uśmiecham się do niego, a ten odpowiada mi tym samym.
-Co robicie? -ktoś ciekawski wpycha nos w nieswoje sprawy. Zgadnijcie kto... Ja tylko przewracam oczami.
-Chętnie bym z tobą sobie teraz porozmawiała, ale pilne sprawy wzywają, sam rozumiesz. -mówię do niego przesłodzonym głosikiem.
-Ewa właśnie zaoferowała, że nas podwiezie. -wtrącił Kurek.
-A my się zgodziliśmy. -dokończył Travica. Tamten tylko unosi brwi i już chce coś powiedzieć, ale ja jestem szybsza:
-No panowie, komu w drogę temu czas. -łapię ich obu za ręce i ciągnę w stronę swojego samochodu. Oni się jeszcze odwracają i machają do Zaytseva, ale ja również się odwracam i wystawiam do niego język. Burak. -Ej, chłopcy. Mam nadzieję, że się nie boicie szybkiej jazdy, prawda? -pytam z szatańskim uśmiechem i pcham ich w stronę auta.
Choć na początku zaczęli się ze mnie nabijać, że "przecież kobieta nie umie dobrze prowadzić" to pokazałam im na co mnie stać. Po moim ruszeniu z piskiem opon łapali się byle czego w samochodzie a już najszybciej to pasów. Śmieję się teraz z nich i mówię, że ostrzegałam.
Właśnie parkuję pod blokiem Bartka na co oboje oddychają z ulgą. Bartek z większą, bo dla niego to już koniec podróży. Biedny Dragan...
-Nie wiedziałem, że z ciebie taki rajdowiec. -patrzy na mnie z podziwem przyjmujący. -Ja się pytam: jakim cudem ty zdałaś prawko? -głośno śmieję się z Bartosza.
-Ma się ten urok osobisty. -odpowiadam mu z cwanym uśmieszkiem.
-Powodzenia Dragan. Dzięki, mała. -już chce zatrzaskiwać za sobą drzwi, ale ja mu tak nie odpuszczę!
-Ej ej, Kurek, jaka "mała"?! Mam 177 cm wzrostu! To, że wy jesteście wielkoludy, to nie oznacza, że możecie mnie obrażać! -mrużę oczy a ten tylko parska śmiechem i trzaska drzwiami. Ruszając spod budynku klnę pod nosem wyzwiska na niego. Nie dość, że nazwał mnie"mała" to jeszcze chce mi drzwi od samochodu rozwalić! Travica śmieje się tylko pod nosem. Podjeżdżając pod nasz blok, ustawiam samochód na moim stałym już miejscu parkingowym. Wysiadamy z samochodu, jak na gentelmana przystało mój towarzysz przepuszcza mnie w drzwiach budynku. I właśnie w takich chwilach cieszę się, że mieszkam na pierwszym piętrze. Gorzej jest z nim, bo on aż na trzecim. Dla mnie to i tak za dużo.
-To tutaj. -wskazuję ręką drzwi do mojego królestwa. -Może wejdziesz na kawę? -pytam zachęcająco, a on odpowiada mi uśmiechem.
-Z zaproszenia na kawę skorzystam, ale nie teraz. Muszę ogarnąć trochę swoje mieszkanie, bo moja Olga do mnie dzisiaj przychodzi jeszcze przed wyjazdem. -nie muszę chyba mówić jaką miałam minę gdy to usłyszałam. No ale cóż... Życie.
-No właśnie, a co do wyjazdu: weź zadzwoń czy napisz do tego sieroty czy go też mamy zabrać, bo ciebie to już nawet nie pytam. -ten kiwa twierdząco głową. -Jak będziesz miał chwilę czasu przed wyjazdem to wpadnij do mnie z pół godziny wcześniej. Może przynajmniej wtedy napijemy się tej głupiej kawy. -puszczam do niego oczko.
-Postaram się wcześniej wygonić Olgę. -szeroko uśmiecham się na te słowa. -Do zobaczenia. -macha do mnie na odchodne i zaczyna iść schodami do siebie na górę.
-Czekaj! Tak w ogóle to pod jakim numerem mieszkasz? -krzyczę jeszcze do niego póki mnie słyszy. Tak na wszelki wypadek oczywiście.
-Pod ósemką. -słyszę odpowiedź i otwieram swoje drzwi. Gdy tylko przekraczam próg od razu uderzam się kilka razy otwartą dłonią w czoło. Głupia, głupia, głupia. Jak mogłaś pomyśleć, że taki facet jak on może nie mieć dziewczyny? -zganiam się sama w myślach. Rzucam klucze i torebkę na podłogę. Ach, ten mój kochany bałagan. No właśnie, muszę tu trochę posprzątać, jeszcze się wykąpać, spakować, zrobić obiad i wypić z nim tą kawę. Jak ja mam to niby zrobić w dwie godziny?!
Uwijałam się z tym wszystkim jak mrówka, zdążyłam to wszystko zrobić. Ba! Nawet zdążyłam wyprasować ubrania do Cuneo. Na obiad przygotowałam lazanię. Jak Travica się pospieszy to może go nawet poczęstuję. Słyszę dzwonek do drzwi i wiem, że to on. Otwieram przed nim drzwi w samym szlafroku, na co on lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Czy wszyscy faceci muszą to robić?
-Wejdź, zapraszam. Zdążyłeś akurat na obiad. -wpuszczam go do mieszkania i idę do kuchni. Ten rozgląda się po moim lokum, a ja w tym czasie nakładam na talerze nasze porcje. -Chodź do kuchni. Tam zjemy. -znajduję go w salonie, gdy ogląda tytuły moich książek.
-Niezła kolekcja. -kiwa z uznaniem głową.
-Nie gadaj tyle, tylko chodź, bo wystygnie. -ciągnę go za sobą za rękę. Siada on na miejscu Zaytseva - no to będą się kłócić. Ej, hola hola, tu już tamtego nie będzie! Ale Dragan to co innego... -Ja pójdę się tylko ubrać i zaraz do ciebie wracam. -wychodzę z pomieszczenia i udaję się do sypialni. Stawiam na wygodę. Nakładam jasne jeansy, jakąś koszulkę na ramiączkach i trampki. Tak gotowa muszę jeszcze tylko zjeść i znieść swój bagaż na dół. Ale od czego jest Dragan - na mojej twarzy pojawia się chytry uśmiech. Siadam obok niego i zaczynam jeść swój obiad. -A jak z Bartkiem? -pytam go pomiędzy jednym a drugim kęsem.
-Na początku się wahał, ale stwierdził, że nie ma sensu ciągać dwóch samochodów. -mrużę oczy z niezadowoleniem.
-Powiedz mi, naprawdę tak źle jeżdżę? -robię minę zbitego psa, a on chyba najzwyczajniej w świecie mi ulega.
-Nie, to nie tak, że źle jeździsz. Chodzi o to, że jeździsz strasznie szybko, a my mamy zamiar jeszcze zagrać pojutrze z Cuneo. -zaczyna się śmiać, a ja daję mu kuksańca w bok i dołączam się do jego śmiechu. Dobrze nam się rozmawia. Aż do czasu, gdy telefon Dragana zaczyna wibrować.
-Bartek. -oznajmia mi rozgrywający.
-Daj, ja odbiorę. -rzucam się na niego ze śmiechem, a on zgadza się i podaje mi telefon.
-Halooo? -mówię do telefonu i parskam śmiechem, a Travica mało co nie wybucha śmiechem.
-Ewa? Co wy tam tak się chichracie? -pyta zdziwiony.
-Cześć Bartuś! Co? My się wcale nie chichramy. -śmieję się do słuchawki. Trudno, jak już coś to walić głupa do końca.
-Wcaale. -mogę sobie wyobrazić, że właśnie przewraca oczami. -A tak w ogóle to gdzie wy jesteście? Jest już za dwadzieścia piąta a jeszcze czeka nas mała odprawa.
-KTÓRA?! -momentalnie bladnę. Dragan widząc moją minę zerka na zegarek i zamiera. W biegu rozłączam się z Bartkiem, chwytamy swoje bagaże (no dobra! On bierze mój. Ja biorę tylko torebkę i aparat) i biegniemy pędem do samochodu. Zajeżdżamy po Kurka i migiem jedziemy pod halę. Zajęło nam to 10 minut, więc mamy szczęście. Wszyscy jeszcze stoją przed autokarem. Chłopcy biorą ode mnie rzeczy i ruszamy w kierunku reszty. Następuje mała odprawa.
-Macie już swoje ustalone miejsca w autobusie? -pytam Dragana.
-Nie. Każdy siada jak chce. -cieszę się z takiej odpowiedzi. Wszyscy stwierdzili, że skoro jestem kobietą to ja mam prawo wejść pierwsza. Dziękuję chłopakom i wchodzę do autokaru. Zajmuję miejsce drugie od końca. Nie przepadam za jazdą z przodu. Panowie wchodzą, a raczej wpychają się na łeb, na szyję. Kuraś wraz z dwoma innymi siadają na samym tyle, a tuż za mną ładuje się Dragan. Posyłam do niego uśmiech i zaczynam szukać w swojej torebce słuchawek do komórki. Nie dane jest mi ich odnaleźć, bo czuję jak ktoś wpycha się na moje siedzenia. No i obok mnie takim cudem ląduje Zaytsev.
-Nie wiem czy wiesz, ale to jest moje miejsce. -mówi do mnie z udawanym oburzeniem.
-Dragan mi mówił, że każdy siada jak chce. -odwracam się do siatkarza za mną i piorunuję go wzrokiem, na co on tylko się cieszy. -A może dałbyś mi święty spokój i poszedł sobie? O, patrz! Tam na przodzie są jeszcze wolne miejsca. -posyłam mu wredny uśmiech.
-Nic z tego. Ja tu zostaję. -no i rzecz biorąc odciął mnie od świata (to przenośnia oczywiście). Ja siedzę przy oknie a on od przejścia. Musiałabym przepychać się przez niego. Trudno, najwyżej przesiedzę tam całą drogę. Zaytsev próbuje mnie jakoś zagadywać, a ja na to wyjmuję książkę dając mu do zrozumienia, że nie mam ochoty z nim rozmawiać. Po około dwudziestu minutach dobiega mnie wołanie siatkarzy z samego tyłu.
-Ewcia, weź chodź tu do nas ze swoim aparatem. -jęczy Bartek. Ja tylko spoglądam na Zaytseva, potem na jego nogi przez które musiałabym się przeciskać a potem znowu na niego. Odwracam się do Kurka i kręcę mu przecząco głową. Siadam z powrotem wygodnie na swoim fotelu, ale tamci jeszcze głośniej jęczą, że chcą ze mną pooglądać zdjęcia. W końcu poddaję się, biorę aparat i przepraszam Zaytseva, bo chciałabym wyjść. Odsuwa swoje nogi i udostępnia mi przejście. Patrzę na niego zdziwiona, że ot tak to robi. Aparat wieszam na szyi i zaczynam przechodzić. Ale Zaytsev nie byłby Zaytsevem, żeby czegoś nie zrobił. Podczas gdy ja przepychałam się pomiędzy nim a fotelem z przodu, on mnie pociągnął w swoją stronę i takim cudem wylądowałam u niego na kolanach. Słyszę gwizdy osób obserwujących to zdarzenie. Piorunuję tego idiotę wzrokiem i staram się wstać, lecz on mi na to nie pozwala i kurczowo trzyma mnie. A raczej obejmuje!
-Zaytsev, co ty do cholery robisz? -cadzę przez zęby, a on tylko głupkowato się uśmiecha.
-Siedzę, nie widzisz? -daje mi delikatną aluzję do tego, jak go potraktowałam, gdy przedstawiał mnie prezes. Przewracam oczami i ponownie staram się od niego wyrwać, lecz nieskutecznie. Jak mam się równać z tą górą mięśni?
-No ale puść mnie! Proszę? -dodaję z niechęcią w głosie prośbę. Na co on odpowiada:
-Poświęć mi trochę czasu to cię puszczę.-patrzę na niego jak na wariata, lecz widzę w jego oczach, że nie żartuje i naprawdę to zrobi gdy się zgodzę. Ze zrezygnowaniem opieram głowę o przedni fotel, bo siedzę do niego bokiem. Widzi, że się poddaję, więc cieszy się jak małe dziecko. Ja patrzę na niego z lekkim pobłażaniem. -Powiesz mi dlaczego przeniosłaś się do Włoch? -patrzy na mnie wyczekująco z taką nadzieją w oczach, że ciężko mi jest zrobić cokolwiek, chociażby go zbyć czy odwrócić głowę. Wtedy na chwilkę zamyślam się, ale kręcę przecząco głową odganiając moje myśli.
-Nie powiem ci. -i mimo że mówię "nie" to chyba pierwszy raz mam ochotę powiedzieć "tak". To dziwne, że następuje to akurat przy nim. Widzę zawód na jego twarzy, więc jestem zmuszona dodać coś jeszcze: -Powiem ci to jak się kiedyś upijemy. -uśmiecham się do niego. Chyba nawet robię to pierwszy raz odkąd go poznałam. Muszę przyznać, podoba mi się to.
-Czyli twierdzisz, że będzie taka okazja? -unosi wysoko swoją brew.
-Zobaczymy, Zaytsev, zobaczymy. -dodaję z intrygą w głosie, na co ten się uśmiecha. Stwierdzam, że lubię jak jego oczy się uśmiechają. Hola, Ewka, nie zapędzasz się?
-A dlaczego nie powiesz mi tego teraz? -docieka.
-Bo musiałabym cię wtedy zabić. -wybucham śmiechem. Widzę jak przygląda się nam Dragan. Ja i tak jestem na niego obrażona, bo mnie oszukał.
-Powiedz mi jedną rzecz, dlaczego zwracasz się do mnie tylko "Zaytsev"? Chcę ci przypomnieć, że ja także mam imię. -kiwa potakująco głową na potwierdzenie swoich słów.
-Nie zasłużyłeś sobie. -na mojej twarzy pojawia się szatański uśmiech. I co ten idiota robi? Zaczyna mnie łaskotać! Jak on śmie! Ja już zaczynam krzyczeć i błagać, żeby przestał, ale on na to nie reaguje. Krzyczę mu w twarz, że jak zaraz nie przestanie to go ugryzę. Ten się jednak tylko śmieje i dalej nie przestaje. Ach tak, panie Zaytsev? Pod wpływem impulsu chwytam obiema dłońmi jego rękę i go gryzę. Przez cały autobus przedziera się głośny krzyk Zaytseva, z czego ja korzystam i wydzieram się z jego objęć. Cały autobus wybucha śmiechem.
-Bartuś, ratuj mnie! Bartuś! -krzyczę i biegnę na sam tył. Wciskam się pomiędzy nim a Kovarem, jednocześnie chowając się za plecami Kurka. Widzę jak Zaytsev staje naprzeciw nas, chyba z lekkim szokiem na twarzy, ale Bartek mu pokazuje ręką, żeby lepiej już usiadł, bo on i tak mu nie pozwoli się do mnie zbliżyć. Ten posłusznie to robi, ale zdążam mu jeszcze wystawić język. A ja mogę w końcu odetchnąć z ulgą.
-Nie ładnie tak robić, mój ty Gryzaku. -mówi do mnie już po polsku Bartek, ale widzę, że tylko żartuje i ja również zaczynam się śmiać.
-Przykro mi, ale już nie miałam innego wyjścia. A pomyśleć, że już zaczynałam go lubić... -kręcę głową ze zrezygnowaniem.
-Ty jego? O matko, co to się porobiło? -mówi ze zdziwieniem. Ja tylko uśmiecham się na te słowa, a już za chwilę oglądamy moje (to znaczy ich) zdjęcia. Bartek cieszy się, że jest go tak dużo, bo jak to twierdzi: "zwracam na siebie twoją uwagę". No ręce opadają... Po jakichś trzydziestu minutach stwierdzam, że jestem śpiąca i chciałabym się trochę przespać, ale nie chcę przeszkadzać dla Kurka i reszty. Więc nie mając zbyt wielkiego wyboru wracam na moje siedzenia, tyle tylko, że mój fotel jest już zajęty przez wiadomo kogo, dlatego siadam na jego. Widzę jak zerka na mnie ukradkiem, choć udaje obrażonego.
-Jak ręka? -pytam, ale dalej zgrywa ważniaka i się do mnie nie odzywa. -No hej... -kładę dłoń na jego ramieniu i to chyba skutkuje, bo przynajmniej na mnie normalnie patrzy.
-Nie mogę cię rozgryźć. -dokładnie mnie obserwuje.
-Mnie? Dlaczego tak sądzisz? -pytam zdziwiona, ale również zaciekawiona.
-Raz jesteś miła, raz jesteś znowu wredna. Jak ja staram się, abyś chociaż na mnie spojrzała to ty nie reagujesz, a gdy już ja się obrażam to starasz się za wszelką cenę nawiązać rozmowę. Mam dalej wymieniać? -już lekko unosi swój głos, przez co ja kulę się w sobie. Spuszczam wzrok i kręcę przecząco głową. -To przez tamtą noc, prawda? -jego ton znacznie zelżał i teraz chyba słychać w nim trochę troski. Dalej nie unoszę na niego swojego wzroku i wyłamuję sobie palce. -To może zróbmy tak... -na chwilę pauzuje, aby się zastanowić. -Zacznijmy od początku, dobrze? -wyciąga dłoń w moim kierunku i mówi: -Jestem Ivan . Nazwiska ci nie powiem, bo będziesz się do mnie zwracała tylko nim. -uśmiecha się do mnie szeroko, a mnie najzwyczajniej w świecie zamurowało. Stwierdziłam, że czemu nie. Można przecież udawać, że w ogóle nie było tamtej nocy. Odpowiadam mu uśmiechem i chwytam mocno jego dłoń.
-Ewa. Postaram się robić to jak najrzadziej. -dodaję chytrze (czyli jak to już ja mam w zwyczaju). i zaczynamy rozmowę. O dziwo, całkiem interesującą. Opowiadamy trochę o sobie (ja oczywiście pomijam niektóre fakty), o swoich rodzinach, przyjaciołach i na miłości kończąc. Nawet nie wiem kiedy moja głowa robi się strasznie ciężka. Zaytsev zachęcająco wyciąga do mnie swoją rękę, a ja się do niego najzwyczajniej w świecie przytulam. Zasypiając jestem jeszcze na tyle świadoma, że czuję jak mnie obejmuje i całuje w czoło. -Ivan? -zwracam się do niego jeszcze przed snem. Po imieniu, żeby nie było. Ten chyba też się lekko zdziwił.
-Hm? -wymruczał mi do ucha.
-Nie zostawiaj mnie. -i coś czuję, że on to zrozumiał. Nie chodzi mi wcale o tą podróż, czy aktualną sytuację.
-Dobrze, obiecuję. -opiera swoją brodę o moją głowię i delikatnie gładzi moje ramię swoją ręką. I zasypiam z myślą, że miło jest mieć kogoś takiego przy sobie.
_____
No i jest kolejny rozdział. Czuję, że nie wyszedł mi tak, jak chciałabym aby wyszedł. No ale trudno. Bardzo dziękuję za miłe słowa, za te wszystkie zachęty na asku i tak ogólnie za to, że jesteście i czytacie :)
A tak z prywatnego życia: jutro o północy dowiem się wyników matur. Pisząc tę historię nie myślę o niczym innym, więc pewnie jutro też będę pisać, aby odegnać od siebie złe myśli o maturze. Boże, a jak nie zdałam?
-Nie śpij, bo cię okradną. -słyszę szept przy swoim uchu, przez co tak się wystraszyłam, że aż podskoczyłam w górę pewnie na jakiś metr. Zerkam na osobę mówiącą, albo raczej staram się. Zaytsev! Ustał pod słońce gadzina jeden. Próbując spojrzeć na niego muszę przymrużyć oczy i osłonić je ręką, ale i tak to nie wiele daje. Postanawiam odpuścić to sobie, bo nie ma sensu przez byle kogo narażać się na utratę wzroku. Znowu przymykam oczy.
-Dzięki za troskę, ale nie potrzebuję niańki. -z dala słyszę głos moich dwóch dużych zgub. Zrywam się z ławki, aby szybko znaleźć się przy nich, a na twarz wkrada się szeroki uśmiech. Podbiegam do nich i proponuję podwózkę.
-Masz po drodze? -pyta się Dragan, przez co ja robię przysłowiowego facepalma.
-Idioto, wy mieszkacie w tym samym bloku! -pospiesznie wyjaśnia za mnie Bartek, co tamtego normalnie zwaliło z nóg.
-To super! Dobrze jest mieć taką sąsiadkę. -posyła mi swój uśmiech Travica.
-"Taką"? To znaczy jaką? -unoszę lewą brew w geście zdziwienia.
-Kiedyś ci może powiem. -stale patrzymy na siebie nie spuszczając wzroku, a Kurek stoi obok nas i co raz patrzy to na jedno, to na drugie.
-Nie wiem jak ty, ale ja z chęcią skorzystam z podwózki. -przerywa nam Bartek. A było tak przyjemnie...
-Ja tym bardziej. Dwa dni temu odstawiłem samochód do warsztatu i dopiero za kilka dni będę mógł go zabrać.
-No widzisz. Teraz przynajmniej będziesz miał codziennie darmową podwózkę. -uśmiecham się do niego, a ten odpowiada mi tym samym.
-Co robicie? -ktoś ciekawski wpycha nos w nieswoje sprawy. Zgadnijcie kto... Ja tylko przewracam oczami.
-Chętnie bym z tobą sobie teraz porozmawiała, ale pilne sprawy wzywają, sam rozumiesz. -mówię do niego przesłodzonym głosikiem.
-Ewa właśnie zaoferowała, że nas podwiezie. -wtrącił Kurek.
-A my się zgodziliśmy. -dokończył Travica. Tamten tylko unosi brwi i już chce coś powiedzieć, ale ja jestem szybsza:
-No panowie, komu w drogę temu czas. -łapię ich obu za ręce i ciągnę w stronę swojego samochodu. Oni się jeszcze odwracają i machają do Zaytseva, ale ja również się odwracam i wystawiam do niego język. Burak. -Ej, chłopcy. Mam nadzieję, że się nie boicie szybkiej jazdy, prawda? -pytam z szatańskim uśmiechem i pcham ich w stronę auta.
Choć na początku zaczęli się ze mnie nabijać, że "przecież kobieta nie umie dobrze prowadzić" to pokazałam im na co mnie stać. Po moim ruszeniu z piskiem opon łapali się byle czego w samochodzie a już najszybciej to pasów. Śmieję się teraz z nich i mówię, że ostrzegałam.
Właśnie parkuję pod blokiem Bartka na co oboje oddychają z ulgą. Bartek z większą, bo dla niego to już koniec podróży. Biedny Dragan...
-Nie wiedziałem, że z ciebie taki rajdowiec. -patrzy na mnie z podziwem przyjmujący. -Ja się pytam: jakim cudem ty zdałaś prawko? -głośno śmieję się z Bartosza.
-Ma się ten urok osobisty. -odpowiadam mu z cwanym uśmieszkiem.
-Powodzenia Dragan. Dzięki, mała. -już chce zatrzaskiwać za sobą drzwi, ale ja mu tak nie odpuszczę!
-Ej ej, Kurek, jaka "mała"?! Mam 177 cm wzrostu! To, że wy jesteście wielkoludy, to nie oznacza, że możecie mnie obrażać! -mrużę oczy a ten tylko parska śmiechem i trzaska drzwiami. Ruszając spod budynku klnę pod nosem wyzwiska na niego. Nie dość, że nazwał mnie"mała" to jeszcze chce mi drzwi od samochodu rozwalić! Travica śmieje się tylko pod nosem. Podjeżdżając pod nasz blok, ustawiam samochód na moim stałym już miejscu parkingowym. Wysiadamy z samochodu, jak na gentelmana przystało mój towarzysz przepuszcza mnie w drzwiach budynku. I właśnie w takich chwilach cieszę się, że mieszkam na pierwszym piętrze. Gorzej jest z nim, bo on aż na trzecim. Dla mnie to i tak za dużo.
-To tutaj. -wskazuję ręką drzwi do mojego królestwa. -Może wejdziesz na kawę? -pytam zachęcająco, a on odpowiada mi uśmiechem.
-Z zaproszenia na kawę skorzystam, ale nie teraz. Muszę ogarnąć trochę swoje mieszkanie, bo moja Olga do mnie dzisiaj przychodzi jeszcze przed wyjazdem. -nie muszę chyba mówić jaką miałam minę gdy to usłyszałam. No ale cóż... Życie.
-No właśnie, a co do wyjazdu: weź zadzwoń czy napisz do tego sieroty czy go też mamy zabrać, bo ciebie to już nawet nie pytam. -ten kiwa twierdząco głową. -Jak będziesz miał chwilę czasu przed wyjazdem to wpadnij do mnie z pół godziny wcześniej. Może przynajmniej wtedy napijemy się tej głupiej kawy. -puszczam do niego oczko.
-Postaram się wcześniej wygonić Olgę. -szeroko uśmiecham się na te słowa. -Do zobaczenia. -macha do mnie na odchodne i zaczyna iść schodami do siebie na górę.
-Czekaj! Tak w ogóle to pod jakim numerem mieszkasz? -krzyczę jeszcze do niego póki mnie słyszy. Tak na wszelki wypadek oczywiście.
-Pod ósemką. -słyszę odpowiedź i otwieram swoje drzwi. Gdy tylko przekraczam próg od razu uderzam się kilka razy otwartą dłonią w czoło. Głupia, głupia, głupia. Jak mogłaś pomyśleć, że taki facet jak on może nie mieć dziewczyny? -zganiam się sama w myślach. Rzucam klucze i torebkę na podłogę. Ach, ten mój kochany bałagan. No właśnie, muszę tu trochę posprzątać, jeszcze się wykąpać, spakować, zrobić obiad i wypić z nim tą kawę. Jak ja mam to niby zrobić w dwie godziny?!
Uwijałam się z tym wszystkim jak mrówka, zdążyłam to wszystko zrobić. Ba! Nawet zdążyłam wyprasować ubrania do Cuneo. Na obiad przygotowałam lazanię. Jak Travica się pospieszy to może go nawet poczęstuję. Słyszę dzwonek do drzwi i wiem, że to on. Otwieram przed nim drzwi w samym szlafroku, na co on lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu. Czy wszyscy faceci muszą to robić?
-Wejdź, zapraszam. Zdążyłeś akurat na obiad. -wpuszczam go do mieszkania i idę do kuchni. Ten rozgląda się po moim lokum, a ja w tym czasie nakładam na talerze nasze porcje. -Chodź do kuchni. Tam zjemy. -znajduję go w salonie, gdy ogląda tytuły moich książek.
-Niezła kolekcja. -kiwa z uznaniem głową.
-Nie gadaj tyle, tylko chodź, bo wystygnie. -ciągnę go za sobą za rękę. Siada on na miejscu Zaytseva - no to będą się kłócić. Ej, hola hola, tu już tamtego nie będzie! Ale Dragan to co innego... -Ja pójdę się tylko ubrać i zaraz do ciebie wracam. -wychodzę z pomieszczenia i udaję się do sypialni. Stawiam na wygodę. Nakładam jasne jeansy, jakąś koszulkę na ramiączkach i trampki. Tak gotowa muszę jeszcze tylko zjeść i znieść swój bagaż na dół. Ale od czego jest Dragan - na mojej twarzy pojawia się chytry uśmiech. Siadam obok niego i zaczynam jeść swój obiad. -A jak z Bartkiem? -pytam go pomiędzy jednym a drugim kęsem.
-Na początku się wahał, ale stwierdził, że nie ma sensu ciągać dwóch samochodów. -mrużę oczy z niezadowoleniem.
-Powiedz mi, naprawdę tak źle jeżdżę? -robię minę zbitego psa, a on chyba najzwyczajniej w świecie mi ulega.
-Nie, to nie tak, że źle jeździsz. Chodzi o to, że jeździsz strasznie szybko, a my mamy zamiar jeszcze zagrać pojutrze z Cuneo. -zaczyna się śmiać, a ja daję mu kuksańca w bok i dołączam się do jego śmiechu. Dobrze nam się rozmawia. Aż do czasu, gdy telefon Dragana zaczyna wibrować.
-Bartek. -oznajmia mi rozgrywający.
-Daj, ja odbiorę. -rzucam się na niego ze śmiechem, a on zgadza się i podaje mi telefon.
-Halooo? -mówię do telefonu i parskam śmiechem, a Travica mało co nie wybucha śmiechem.
-Ewa? Co wy tam tak się chichracie? -pyta zdziwiony.
-Cześć Bartuś! Co? My się wcale nie chichramy. -śmieję się do słuchawki. Trudno, jak już coś to walić głupa do końca.
-Wcaale. -mogę sobie wyobrazić, że właśnie przewraca oczami. -A tak w ogóle to gdzie wy jesteście? Jest już za dwadzieścia piąta a jeszcze czeka nas mała odprawa.
-KTÓRA?! -momentalnie bladnę. Dragan widząc moją minę zerka na zegarek i zamiera. W biegu rozłączam się z Bartkiem, chwytamy swoje bagaże (no dobra! On bierze mój. Ja biorę tylko torebkę i aparat) i biegniemy pędem do samochodu. Zajeżdżamy po Kurka i migiem jedziemy pod halę. Zajęło nam to 10 minut, więc mamy szczęście. Wszyscy jeszcze stoją przed autokarem. Chłopcy biorą ode mnie rzeczy i ruszamy w kierunku reszty. Następuje mała odprawa.
-Macie już swoje ustalone miejsca w autobusie? -pytam Dragana.
-Nie. Każdy siada jak chce. -cieszę się z takiej odpowiedzi. Wszyscy stwierdzili, że skoro jestem kobietą to ja mam prawo wejść pierwsza. Dziękuję chłopakom i wchodzę do autokaru. Zajmuję miejsce drugie od końca. Nie przepadam za jazdą z przodu. Panowie wchodzą, a raczej wpychają się na łeb, na szyję. Kuraś wraz z dwoma innymi siadają na samym tyle, a tuż za mną ładuje się Dragan. Posyłam do niego uśmiech i zaczynam szukać w swojej torebce słuchawek do komórki. Nie dane jest mi ich odnaleźć, bo czuję jak ktoś wpycha się na moje siedzenia. No i obok mnie takim cudem ląduje Zaytsev.
-Nie wiem czy wiesz, ale to jest moje miejsce. -mówi do mnie z udawanym oburzeniem.
-Dragan mi mówił, że każdy siada jak chce. -odwracam się do siatkarza za mną i piorunuję go wzrokiem, na co on tylko się cieszy. -A może dałbyś mi święty spokój i poszedł sobie? O, patrz! Tam na przodzie są jeszcze wolne miejsca. -posyłam mu wredny uśmiech.
-Nic z tego. Ja tu zostaję. -no i rzecz biorąc odciął mnie od świata (to przenośnia oczywiście). Ja siedzę przy oknie a on od przejścia. Musiałabym przepychać się przez niego. Trudno, najwyżej przesiedzę tam całą drogę. Zaytsev próbuje mnie jakoś zagadywać, a ja na to wyjmuję książkę dając mu do zrozumienia, że nie mam ochoty z nim rozmawiać. Po około dwudziestu minutach dobiega mnie wołanie siatkarzy z samego tyłu.
-Ewcia, weź chodź tu do nas ze swoim aparatem. -jęczy Bartek. Ja tylko spoglądam na Zaytseva, potem na jego nogi przez które musiałabym się przeciskać a potem znowu na niego. Odwracam się do Kurka i kręcę mu przecząco głową. Siadam z powrotem wygodnie na swoim fotelu, ale tamci jeszcze głośniej jęczą, że chcą ze mną pooglądać zdjęcia. W końcu poddaję się, biorę aparat i przepraszam Zaytseva, bo chciałabym wyjść. Odsuwa swoje nogi i udostępnia mi przejście. Patrzę na niego zdziwiona, że ot tak to robi. Aparat wieszam na szyi i zaczynam przechodzić. Ale Zaytsev nie byłby Zaytsevem, żeby czegoś nie zrobił. Podczas gdy ja przepychałam się pomiędzy nim a fotelem z przodu, on mnie pociągnął w swoją stronę i takim cudem wylądowałam u niego na kolanach. Słyszę gwizdy osób obserwujących to zdarzenie. Piorunuję tego idiotę wzrokiem i staram się wstać, lecz on mi na to nie pozwala i kurczowo trzyma mnie. A raczej obejmuje!
-Zaytsev, co ty do cholery robisz? -cadzę przez zęby, a on tylko głupkowato się uśmiecha.
-Siedzę, nie widzisz? -daje mi delikatną aluzję do tego, jak go potraktowałam, gdy przedstawiał mnie prezes. Przewracam oczami i ponownie staram się od niego wyrwać, lecz nieskutecznie. Jak mam się równać z tą górą mięśni?
-No ale puść mnie! Proszę? -dodaję z niechęcią w głosie prośbę. Na co on odpowiada:
-Poświęć mi trochę czasu to cię puszczę.-patrzę na niego jak na wariata, lecz widzę w jego oczach, że nie żartuje i naprawdę to zrobi gdy się zgodzę. Ze zrezygnowaniem opieram głowę o przedni fotel, bo siedzę do niego bokiem. Widzi, że się poddaję, więc cieszy się jak małe dziecko. Ja patrzę na niego z lekkim pobłażaniem. -Powiesz mi dlaczego przeniosłaś się do Włoch? -patrzy na mnie wyczekująco z taką nadzieją w oczach, że ciężko mi jest zrobić cokolwiek, chociażby go zbyć czy odwrócić głowę. Wtedy na chwilkę zamyślam się, ale kręcę przecząco głową odganiając moje myśli.
-Nie powiem ci. -i mimo że mówię "nie" to chyba pierwszy raz mam ochotę powiedzieć "tak". To dziwne, że następuje to akurat przy nim. Widzę zawód na jego twarzy, więc jestem zmuszona dodać coś jeszcze: -Powiem ci to jak się kiedyś upijemy. -uśmiecham się do niego. Chyba nawet robię to pierwszy raz odkąd go poznałam. Muszę przyznać, podoba mi się to.
-Czyli twierdzisz, że będzie taka okazja? -unosi wysoko swoją brew.
-Zobaczymy, Zaytsev, zobaczymy. -dodaję z intrygą w głosie, na co ten się uśmiecha. Stwierdzam, że lubię jak jego oczy się uśmiechają. Hola, Ewka, nie zapędzasz się?
-A dlaczego nie powiesz mi tego teraz? -docieka.
-Bo musiałabym cię wtedy zabić. -wybucham śmiechem. Widzę jak przygląda się nam Dragan. Ja i tak jestem na niego obrażona, bo mnie oszukał.
-Powiedz mi jedną rzecz, dlaczego zwracasz się do mnie tylko "Zaytsev"? Chcę ci przypomnieć, że ja także mam imię. -kiwa potakująco głową na potwierdzenie swoich słów.
-Nie zasłużyłeś sobie. -na mojej twarzy pojawia się szatański uśmiech. I co ten idiota robi? Zaczyna mnie łaskotać! Jak on śmie! Ja już zaczynam krzyczeć i błagać, żeby przestał, ale on na to nie reaguje. Krzyczę mu w twarz, że jak zaraz nie przestanie to go ugryzę. Ten się jednak tylko śmieje i dalej nie przestaje. Ach tak, panie Zaytsev? Pod wpływem impulsu chwytam obiema dłońmi jego rękę i go gryzę. Przez cały autobus przedziera się głośny krzyk Zaytseva, z czego ja korzystam i wydzieram się z jego objęć. Cały autobus wybucha śmiechem.
-Bartuś, ratuj mnie! Bartuś! -krzyczę i biegnę na sam tył. Wciskam się pomiędzy nim a Kovarem, jednocześnie chowając się za plecami Kurka. Widzę jak Zaytsev staje naprzeciw nas, chyba z lekkim szokiem na twarzy, ale Bartek mu pokazuje ręką, żeby lepiej już usiadł, bo on i tak mu nie pozwoli się do mnie zbliżyć. Ten posłusznie to robi, ale zdążam mu jeszcze wystawić język. A ja mogę w końcu odetchnąć z ulgą.
-Nie ładnie tak robić, mój ty Gryzaku. -mówi do mnie już po polsku Bartek, ale widzę, że tylko żartuje i ja również zaczynam się śmiać.
-Przykro mi, ale już nie miałam innego wyjścia. A pomyśleć, że już zaczynałam go lubić... -kręcę głową ze zrezygnowaniem.
-Ty jego? O matko, co to się porobiło? -mówi ze zdziwieniem. Ja tylko uśmiecham się na te słowa, a już za chwilę oglądamy moje (to znaczy ich) zdjęcia. Bartek cieszy się, że jest go tak dużo, bo jak to twierdzi: "zwracam na siebie twoją uwagę". No ręce opadają... Po jakichś trzydziestu minutach stwierdzam, że jestem śpiąca i chciałabym się trochę przespać, ale nie chcę przeszkadzać dla Kurka i reszty. Więc nie mając zbyt wielkiego wyboru wracam na moje siedzenia, tyle tylko, że mój fotel jest już zajęty przez wiadomo kogo, dlatego siadam na jego. Widzę jak zerka na mnie ukradkiem, choć udaje obrażonego.
-Jak ręka? -pytam, ale dalej zgrywa ważniaka i się do mnie nie odzywa. -No hej... -kładę dłoń na jego ramieniu i to chyba skutkuje, bo przynajmniej na mnie normalnie patrzy.
-Nie mogę cię rozgryźć. -dokładnie mnie obserwuje.
-Mnie? Dlaczego tak sądzisz? -pytam zdziwiona, ale również zaciekawiona.
-Raz jesteś miła, raz jesteś znowu wredna. Jak ja staram się, abyś chociaż na mnie spojrzała to ty nie reagujesz, a gdy już ja się obrażam to starasz się za wszelką cenę nawiązać rozmowę. Mam dalej wymieniać? -już lekko unosi swój głos, przez co ja kulę się w sobie. Spuszczam wzrok i kręcę przecząco głową. -To przez tamtą noc, prawda? -jego ton znacznie zelżał i teraz chyba słychać w nim trochę troski. Dalej nie unoszę na niego swojego wzroku i wyłamuję sobie palce. -To może zróbmy tak... -na chwilę pauzuje, aby się zastanowić. -Zacznijmy od początku, dobrze? -wyciąga dłoń w moim kierunku i mówi: -Jestem Ivan . Nazwiska ci nie powiem, bo będziesz się do mnie zwracała tylko nim. -uśmiecha się do mnie szeroko, a mnie najzwyczajniej w świecie zamurowało. Stwierdziłam, że czemu nie. Można przecież udawać, że w ogóle nie było tamtej nocy. Odpowiadam mu uśmiechem i chwytam mocno jego dłoń.
-Ewa. Postaram się robić to jak najrzadziej. -dodaję chytrze (czyli jak to już ja mam w zwyczaju). i zaczynamy rozmowę. O dziwo, całkiem interesującą. Opowiadamy trochę o sobie (ja oczywiście pomijam niektóre fakty), o swoich rodzinach, przyjaciołach i na miłości kończąc. Nawet nie wiem kiedy moja głowa robi się strasznie ciężka. Zaytsev zachęcająco wyciąga do mnie swoją rękę, a ja się do niego najzwyczajniej w świecie przytulam. Zasypiając jestem jeszcze na tyle świadoma, że czuję jak mnie obejmuje i całuje w czoło. -Ivan? -zwracam się do niego jeszcze przed snem. Po imieniu, żeby nie było. Ten chyba też się lekko zdziwił.
-Hm? -wymruczał mi do ucha.
-Nie zostawiaj mnie. -i coś czuję, że on to zrozumiał. Nie chodzi mi wcale o tą podróż, czy aktualną sytuację.
-Dobrze, obiecuję. -opiera swoją brodę o moją głowię i delikatnie gładzi moje ramię swoją ręką. I zasypiam z myślą, że miło jest mieć kogoś takiego przy sobie.
_____
No i jest kolejny rozdział. Czuję, że nie wyszedł mi tak, jak chciałabym aby wyszedł. No ale trudno. Bardzo dziękuję za miłe słowa, za te wszystkie zachęty na asku i tak ogólnie za to, że jesteście i czytacie :)
A tak z prywatnego życia: jutro o północy dowiem się wyników matur. Pisząc tę historię nie myślę o niczym innym, więc pewnie jutro też będę pisać, aby odegnać od siebie złe myśli o maturze. Boże, a jak nie zdałam?